środa, 21 grudnia 2022


Nieryba seitanowa


    Na półkuli pólnocnej przypada dzisiaj przesilenie zimowe, można celebrować wychodzenie  z mroku, po najkrótszym dniu zacznie przybywać światła a  noce staną się coraz krótsze. Za kilka dni w kręgu kultury chrześcijańskiej, z okazji świąt celebruje się narodziny Chrystusa spożywając ryby.

    Cokolwiek celebrujecie lub nie, mam dla was alternatywę dla ryby, szczególnie, że tradycja ta w wielu miejscach związana jest z torturowaniem karpii co chcemy oczywiście zmienić.


Potrzebujemy:

- białko pszenne- czyli mąkę na seitan

- mąkę grochową

- glony Arame i Nori

- Asefetydę

- opcjonalnie wegański sos rybny 


Przygotowujemy bulion warzywny w którym gotujemy dwie łyżki glonów arame oraz 5 łyżek glonów nori, bulion może być słony ponieważ gotowana w niej masa jest pozbawiona wyraźnego smaku. 


Odstawiamy i studzimy  część bulionu (ok. 3/4 szklanki).


1 szklankę glutenu mieszamy z 0,5 szklanki mąki grochowej oraz ze sporą ilością nori,

dolewamy ostudzony bulion wraz z sosem rybnym (który nie jest konieczny jeśli użyjemy dużo nori).

Solidnie wyrabiamy masę, którą formujemy (wałek, kula, jak nam pasuje) i zostawiamy na około 10 minut. Kiedy masa "odpocznie wrzucamy ją do gotującego się bulionu i gotujemy do miękkości - czas  zależy od kształtu i rozmiaru naszej masy, ja swoją pokroiłam w plastry, uzyskując 12 porcji.

 


Oto produkt wyjściowy, przyjemnie zaskoczył mnie teksturą i mocno morskim smakiem (glony robią swoje). Wykorzystanie rybiego seitana zależy od naszych potrzeb i fantazji, nasz będzie panierowany i usmażony. 


Smacznego!


wtorek, 20 lutego 2018

Pieczone

Pora na małą  reaktywację, tym z was, którzy się  dopytywali nadmienię tylko, że  straciłam cały zapał  do pisania kiedy odkryłam swój przepis zerżnięty kropka w  kropkę na innym blogu (zrzynajcie i korzystajcie ale jeśli blogujecie nie piszcie, że to wasz pomysł jeśli nim nie był).  Chwilę  to trwało zanim zapał wraz  z weną powrócił. Dziękuję  za cierpliwe domaganie się  reaktywacji i przepraszam, że  tak długo mi to zajęło. 

Zaczynamy od pieczonych warzyw, pora roku dogodna, bo warzyw korzeniowych idealnych do pieczenia w brud.






Wybierzcie sobie dostępne bądź ulubione warzywa, u nas tym razem, ziemniak, seler, pasternak, topinambur, burak, por, cebula, czosnek, pieczarki, brukselka, papryka a  w tle kotlety sojowe.

Przygotowujemy kotlety (gotuję je w  bulionie warzywnym, można dorzucić do niego czosnek bądź ulubione zioła) i zostawiamy je żeby naciągnęły przyprawami w zalewie.

Myjemy i obieramy niektóre warzywa, topinambura nie obieram, usuwam wszystko odstające i przycinam końcówkę, czosnek, marchew i buraka  również  pozostawiam w łupach.






Włączamy piekarnik i przygotowujemy  blachę. Sypiemy zioła i przyprawy.





Słabo widać, to celowo ponieważ  moja blacha zaczyna się  coraz szybciej zbliżać  do stanu opłakanego więc uwierzcie, że jest tam sól (może  być  tak gruba, rozpuści się  w trakcie pieczenia), kminek, czarnuszka, tymianek, rozmaryn i jedna kulka jałowca, gdybym miała znalazł by się  również pieprz ziarnisty.
Blachę zalewamy olejem, używam rzepakowego. Kroimy warzywa w odpowiadającą nam wielkością kostkę. Drobniejsze cząstki szybciej dochodzą ale również szybciej się mogą  rozpaść, ziemniak, burak, marchew i topinambur potrzebują  więcej czasu. Drobną brukselkę zostawiamy w  całości.




Doprawiamy warzywa, moją ulubioną ostatnio przyprawą  jest Harissa w proszku ( w składzie: papryka wędzona, pomidor, czosnek, cebula, sól, kolendra, kumin, chili, pieprz i kminek), pieprzymy i dodajecie co tam jeszcze lubicie: cząber, majeranek czy gotowe mieszanki do grilowania, szaszłyków czy kebaba oraz sól lub sos sojowy (tutaj tamari).
Wszystko mieszamy  i wsadzamy do nagrzanego piekarnika (180- 200 stopni).



Po jakiś 15 minutach wyciągamy blachę i mieszamy dokładnie zawartość tak żeby warzywa pozostające na górze były zalane marynatą ( i się  nie zwęgliły). Jeśli towarzyszą  wam jakieś natrętne głodomory jest to odpowiednia chwila żeby wysłać  je z jakąś misją byle z dala od kuchni, z której będą się roznosiły przepyszne zapachy  mogące rozjuszyć głodnych. Przydatny jest pies lubiący półgodzinne przechadzki.



Po kolejnych 20 minutach wyciągamy blachę  żeby dołożyć namoczone kotlety sojowe, można warzywa podlać odrobiną pozostałego wywaru jeśli pieczone warzywa wydają się  suche lub marynaty nie zostało zbyt wiele. Lubię jeszcze podsypać kotlety harissą przed zamieszaniem z  warzywami.
Pieczemy je kolejnych 15- 20 minut, sprawdzamy twardość ziemniaków, jeśli są wystarczająco miękkie możemy zaczynać delektowanie się.




Choć nie jest to warzywo niezbędne to doceniam topinambur w tym zestawieniu, dodaje on szlachetnego , dymnego posmaku pieczonym warzywom, więcej o topinamburze zalinkowane poniżej.

Słonecznik bulwiasty wiki
Topinambur
Czytelnia medyczna


Smacznego!







piątek, 17 kwietnia 2015

coś na ząb

Nie jest to dobra pora na pisanie bo pora jest odpowiednia na spacer więc postaram się napisać krótko i zwięźle.
Sama forma odpowiada tematowi- dzisiaj propozycje przekąsek.

Prosty i łatwy do zaserwowania zestaw : oprócz krakersów z pastą burakową i awokado ( z poprzedniego posta) dodatkiem jest cukinia z marynatą z oliwy ( zielona pietruszka, czosnek, tamari i sok z cytryny), świeże pomidory, sałata i odrobina marchwi.
Wygląda pięknie ale na np. piknik warto przygotować sobie coś co łatwiej spakować i podać.

Oto suszone czipsy warzywne a któż nie lubi czipsów - u nas zawsze są pożądanym kąskiem.





Do suszenia przygotowałam sobie marynatę: czosnek, koper, natka pietruszki, imbir, papryczki chili, sól  i oliwa z oliwy, którą to smarowałam warzywa przygotowane do suszenia

 buraki






selery (warto je zjadać jako pierwsze ponieważ gorzknieją z czasem)



i cukinia.

Nasza domowa suszarka poradziła sobie znakomicie z wszystkimi warzywami w ciągu nocy i ku mojemu zadowoleniu wcale nie miałam jakiegoś ekstra zmywania a spodziewałam się ściekającej marynaty.
Więc pora na spacer z małym piknikiem, nasz dzisiejszy połączymy ze zbieraniem kwiatów mniszka na syrop majowy ( czy może pierwszy kwietniowy) i młodych liści na sałatki.

sobota, 11 kwietnia 2015

surówki

Moje ostatnie zamiłowanie do surowizny nie oznacza wcale, że reszta korytkowiczów chrupie ze mną sałatki i popija smothie. Gotuję im regularne posiłki, do których jednak przenika więcej surowych warzyw.

Do zestawu surówek każdy dostaje swoje danie





a zestaw może być taki jak ten powyżej:
-ogórki kiszone z  sałatą są rozpoznawalne a dalej kolejno zgodnie z ruchem wskazówek zegara:
-kalafior z brokułem , porem i natką pietruszki + tłoczony na zimno olej
-burak z awokado i czosnkiem -który idealnie sprawdza się jako pasta do kanapek!
-biała kapusta, marchew, kiszony ogórek i por + olej

Warzywa są zblendowane.

Mój zestaw wygląda przykładowo tak:


Znalazłam jeszcze zestaw przejściowy (jeden z ostatnich gotowanych posiłków)

gdzie oprócz boczniaków duszonych z kiełkami mungo , burakiem i marchwią znalazła się surówka z buraka, marchwi i jabłka oraz druga z kapusty białej, pora i marchwi.

Wszystkiego chrupiącego!

czwartek, 9 kwietnia 2015

surowe krakersy

Zgodnie z obietnicą w tym korytku będzie nieco odmiennie.

Zdecydowałam się usunąć przydługi wstęp i napiszę tylko, że w ramach zrzucania kilku kilogramów i wiosennego oczyszczania zaczęłam jeść na surowo.
Jestem bardzo zaskoczona pozytywnymi efektami - nie chodzi mi tylko o łatwość z jaką pozbyłam się pierwszych 6 kilogramów i widoczną poprawę cery ale i o samopoczucie, które za wyjątkiem pogorszenia w drugim tygodniu (kiedy próbowałam robić równocześnie detoks i odrobaczałam się)  jest wyśmienite. Spodziewałam się braku energii  i uczucia zimna ale nic z tych rzeczy!

Oczywiście pierwszej rzeczy, której mi zabrakło były zastępniki pieczywa  ale i z tym można sobie prosto poradzić więc zaczynamy od surowych krakersów.

Podstawowym składnikiem są wytłoki z warzyw pozostałe po wyciskaniu soku, tych mi teraz nie brakuje- wykorzystuję te z marchwi i buraków, dodaję posiekaną cebulę (można posiekać pomidora albo paprykę), zmielone orzechy- sporą garść  (włoskie, laskowe, brazylijskie i nerkowce) oraz nasiona (len, dynię, słonecznik, sezam, które również warto delikatnie zmielić), powstałą masę mieszamy doprawiając według upodobań- jak dla mnie to sól, ostre papryczki, kurkuma, curry, czarnuszka i cząber.
Masę zostawiamy na około godzinę- stanie się bardziej zwięzłe po czym rozprowadzamy ją na papierze, kroimy na kwadraty bądź prostokąty i tak przygotowane suszymy (idealny byłby dehydrator) w lekko nagrzanym piekarniku z termoobiegiem (korzystałam z grilla i temperatury około 30- 35 stopni) .


Po pierwszej godzinie suszenia delikatnie odwracamy krakersy- przykładamy drugi arkusz papieru do pieczenia i delikatnie obracamy masę, wkładamy ponownie do piekarnika i suszymy ...kolejne kilka godzin.
Krakersy są gotowe wtedy, kiedy są już całkiem suche i sztywne.


Smacznego!

czwartek, 2 kwietnia 2015

po prostu prostacko

Domyślam się, że większość pochłonięta jest wiosennymi porządkami i przygotowaniami do świąt. Szczytne to i chwalebne tym bardziej, że w końcu zawitała wiosna.
Mnie pochłonęły za to rozmyślania o wegetariańskim wegańskim światku- a szczególnie o emanacji jego energii w mediach społecznościowych. Opadają mi ręce. Są lepsi i lepsiejsi - mędrcy, którzy znają się na wszystkim, i którzy (niestety zwykle z wyniosłością i podkreślaną nieomylnością) dają radę każdemu  nieprawomyślnemu wegetarianinowi i weganinowi.
Ech...wzdycham już tylko, bo ci "zagubieni"  wegeludzie to miłośnicy sojowych parówek, roślinnych serów i burgerów z wege fastfoodów co czyni ich "gorszymi". Mam ochotę potrząsnąć tymi, którzy budują wizerunek weganina- ortorektyka i resztą, która podsyca internetowy hejt stwarzając podstawy do niezłego ubawu ( i nie tylko) u postronnych podczytywaczy.
Nie ważne jak jemy, nie ważne co, to są nasze osobiste wybory, najważniejsze, że jemy roślinnie.

Dlatego dzisiaj korytkowa propozycja, która niejednego weganina, kierującego się po pierwsze względami zdrowotnymi przyprawi o ból wątroby.
Tak, weganie jadają również niezdrowo.



Oto wegańskie  kiełbaski majerankowo- szałwiowe na podsmażanej cebuli





A oto w pełnej odsłonie, jak  kanon niezdrowego odżywiania nakazuje z  zasmażaną kiszoną kapustą, cebulą i oczywiście ziemniakami.
Nie muszę chyba podkreślać, że przygotowanie takiego zestawu to pestka!

To tyle w obronie pyszności, które niekoniecznie są najzdrowsze, w kolejnej odsłonie obiecuję coś zgoła odmiennego.

niedziela, 1 marca 2015

gulasz z shiitake i fasolki szparagowej

Co jeszcze można zrobić z grzybów shiitake?
Gulasz oczywiście, nadają się do tego równie dobrze jak boczniaki.

Potrzebujemy:
fasolkę szparagową -ok. 100 gr
kostkę sojową (bezdyskusyjnie chodzi o konsystencję i coś do przeżucia) 100 gr suchej
1 większą cebulę
kminek, sól , pieprz
mąka ziemniaczana
i grzyby shiitake ok 125 gr

Kostkę sojową gotujemy w bulionie warzywnym.
Kroimy drobno cebulę i zaczynamy ją podsmażać, dodajemy pokrojoną fasolkę szparagową i dusimy około 15 minut dodając następnie soję i pokrojone grzyby, doprawiamy (sól , pieprz, szczypta ostrego curry, sos sojowy i co kto jeszcze lubi) Po 5-7 minutach  zalewamy całość wywarem, w którym gotowała się kostka sojowa i doprowadzamy do wrzenia.
W połowie szklanki wody rozpuszczamy łyżeczkę lub całą łyżkę, w zależności jak gęsty sos chcemy uzyskać,  mąki ziemniaczanej i dolewamy do warzyw, mieszając do powtórnego zagotowania i zagęszczenia się sosu. Doprawiamy w razie potrzeby i gotowe!


Nie wiem czy ja dzisiaj jestem taka zakręcona czy tylko tak mi się wydaje ale napisanie tego posta ze szczegółowymi wskazówkami wydaje mi się bardziej skomplikowane niż zrobienie samego gulaszu!
Polecam sprawdzić.





Proszę, oto gulasz z innej perspektywy (to oczywiście żeby zamaskować pierwotny zamiar publikowania wpisu z jednym zdjęciem).

piątek, 27 lutego 2015

jasiek inaczej

Że można jaśka zrobić po wegańsku jak po "bretońsku" to żadna tajemnica.
U nas był ostatnio "inaczej", czyli z grubsza potrzebne były również:


oprócz fasoli, która powinna być wieczór wcześniej namoczona i którą gotujemy osobno (u mnie w wywarze z wędzonej herbaty) aż będzie lekko miękka, : 2 cebule, które drobno kroimy i zaczynamy dusić, spory plaster selera, który kroimy w kosteczkę i dodajemy do cebuli, buraka obieramy, kroimy  i również dodajemy do duszących się warzyw, podlewamy wodą lub bulionem, dusimy z przyprawami: kminkiem, cząbrem, czarnuszką, pieprzem, ostrym chili i lubczykiem. Dodajemy fasolę wraz z wodą, w której się gotowała i pokrojonego w większą kostkę słodkiego ziemniaka. Siekamy natkę pietruszki i czosnek, które dodajemy do całości , kontrolnie można doprawić (sos sojowy, sól, pieprz) i kiedy ziemniak staje się miękki jest gotowe!


Jasiek inaczej podany został z ryżem i ozdobiony miętą.

czwartek, 26 lutego 2015

pasternakowa rozgrzewka

Nie wiem jak w innych zakątkach świata ale u nas zima nie odpuszcza sobie. Zwodzi nas co raz  na kilka słonecznych dni, przepełnionych nadzieją, że to już początki wiosny.
A tutaj jednak trzeba się jeszcze dogrzewać.
Zupą oczywiście.

Składniki są bardzo ordynarne


pasternak- 2 większe sztuki
marchew - 2 średnie sztuki
cebula- 1 większa
seler- kawał w rozmiarze zależnym od upodobań
ziemniak- 1 średni
natka pietruszki- spora garść
imbir- 4-5 centymetrowy kawałek
sok z 1 małej cytryny
bulion warzywny- 1 -2 szklanki
kminek, tymianek, garam masala, hot curry (lub chili, kolendra, kurkuma), sól i pieprz.
mleko migdałowe- 1 szklanka ( kokosowe lub inne roślinne też się sprawdzi).

Cebulę siekamy i lekko podsmażamy z kminkiem, kroimy w kawałki seler, pasternak, marchew, ziemniaka, imbir, dodajemy  do duszonej cebuli, podlewamy bulionem i dusimy do czasu kiedy warzywa będą miękkie, dodajemy tymianek (mniejszą gałązkę), garam masala, hot curry, doprawiamy do smaku. Blendujemy razem z natką pietruszki , uzupełniamy mlekiem , czekamy aż się zagotuje i gotowe!






Powstał pikantny rozgrzewający krem, którego ogień doskonale przełamała słodycz i delikatność pasternaku!





sobota, 21 lutego 2015

Obiad z dwóch stron świata

Rano, można to rozpatrywać jako sobotnie dryfowanie czytelnicze z kawą o poranku, wczytywałam się w informacje i wgapiałam w zdjęcia z koreańskiej wyspy Jeju. Pożywieniem zainteresowałam się także i zamarzyłam nawet, że kiedyś osobiście przekonam się o jego walorach. W ten sposób poranek bardzo się przeciągnął w czasie a ja pozostałam smakiem gdzieś w Cieśninie Koreańskiej i jedynym sposobem żeby nadrobić tak błogo trwoniony czas i nie wracać brutalnie do rzeczywistości ( jeju, jeju za oknem znowu śnieg!) zrobiłam zupę miso. Taką najprostszą i najszybszą na świecie.





W gotującej się wodzie rozpuszczamy bulion warzywny, dodajemy glony nori (ilość zależy od upodobań, dla nas na porcję dla 4 osób było to 5 łyżek), gotujemy przez moment. Kroimy zieloną cebulkę a białe jedwabiste tofu w około centymetrowe kostki. Żeby nie marnować czasu 2 łyżki  miso, które jest w formie pasty, rozprowadzamy w odrobinie odlanego do np. kubka wywaru. Następnie dodajemy do gotującej się zupy łyżeczkę oleju sezamowego, cebulkę i tofu a kiedy zagotują się ponownie wlewamy rozprowadzone miso mieszając i pilnując żeby się nie zagotowało i nie straciło wszystkich swoich dobrych i pożądanych właściwości.


Swoim głodomorom zaserwowałam z makaronem ryżowym.

Druga część obiadu proweniencję miała już europejską a dokładnie włoską. Uwielbiamy pomidorowe spagetti, które z powodu naszego uwielbienia często się pojawia w korytkowych zestawieniach. Dzisiaj jednak musiało to być coś innego.
Karbonara!
To było to co intrygowało mnie i chodziło za mną już od dawna. Przyznaję od razu, że w swoim życiu nie dane mi było spróbować oryginalnej wersji bo kiedy zaczęła gościć na polskich stołach ja już byłam wegetarianką.

Powiedzmy, że dałam się ponieść i wyobraźni i tak oto:
- 100 gr łuskanego słonecznika  zalałam zaparzoną właśnie herbatą lapsang,
- poddusiłam drobno pokrojoną dużą cebulę,
- dodałam rozdrobnione, puszkowe brised tofu (a gdybym nie miała to śmiało użyłabym wędzonego tofu i co mniej realne- parówek sojowych),
- garść siekanej natki pietruszki,
- 3 rozgniecione ząbki czosnku, przyprawiłam- pieprz, oregano, tymianek
Kiedy wszystko się dusiło (podlewane według potrzeby wodą) zblendowałam słonecznik z naparem, łyżeczką mąki ziemniaczanej i sokiem z małej cytryny i uzupełniłam nim sos




Na koniec przypałętał się uparciuch, który  chciał koniecznie pomóc w gotowaniu (czyżby rosła mi konkurencja?) i dopinając swego zamieszał dokładnie sos





Kiedy uparciuch i inne głodomory zasiadły do stołu, i dostały swoje karbonary posypane tartym, wędzonym serem sojowym, ja jeszcze, jak to zwykle bywa w takich wypadkach, zrobiłam kilka zdjęć




a od strony stołu dochodziły już pomruki zadowolenia, co mnie trochę rozpraszało (o nie! nie! uwielbiam odgłosy zadowolenia znad stołu, tym razem jednak chciałam jak najszybciej z nimi zasiąść) i nie mogłam się zdecydować, które zdjęcie będzie lepsze- to powyższe ze sztucznym światłem

czy takie ze światłem naturalnym, mniej wyraźne ale za to niosące przekaz , że wiosna i długie dni będą już niedługo!